Nie pozwólcie „własność intelektualnej” skrzywić Waszego etosu
Richard Stallman9 czerwca 2006
Większość wolnych licencji opartych jest o prawo autorskie i jest ku temu dobry powód: jest ono znacznie bardziej ujednolicone pomiędzy państwami niż prawo kontraktowe, które jest drugim możliwym wyborem.
Jest także inny powód, by nie korzystać z prawa kontraktowego: wymagałoby to uzyskania przez każdego dystrybutora formalnej zgody użytkownika przed udostępnieniem mu kopii [danego dzieła lub oprogramowania – przyp. tłumacza]. Przekazanie komuś płyty CD bez wcześniejszego otrzymania podpisu byłoby zabronione. Co za koszmar!
To prawda, że w krajach takich jak Chiny, gdzie generalnie prawo autorskie nie jest egzekwowane, możemy także mieć trudności z egzekwowaniem licencji wolnego oprogramowania, jak sugeruje Heather Meeker w swoim niedawnym artykule w LinuxInsider pt. „Tylko w Ameryce? Prawo autorskie kluczem do globalnego modelu wolnego oprogramowania”.
To nie jest jednak powód, by naciskać na większe egzekwowanie praw autorskich w Chinach. Choć użylibyśmy ich do ochrony wolności ludzi, uważamy, że używane byłyby one głównie do jej odbierania przez takie firmy jak Microsoft, Disney i Sony.
Jak na ironię, moglibyśmy odnieść większy sukces we wdrażaniu prawa autorskiego w Chinach niż Microsoft, Disney i Sony, ponieważ chcielibyśmy zrobić to nieco prościej.
Disney chce zlikwidować półpodziemne organizacje, które sprzedają dokładne kopie danego dzieła. W przypadku wolnego oprogramowania, niezależnie od tego, która dokładnie licencja jest wykorzystana, takie kopiowanie jest legalne. Chcemy zapobiec publikowaniu oprogramowania własnościowego bazującego na naszym kodzie, kiedy wykorzystywaną licencją wolnego oprogramowania jest GNU GPL. Tego rodzaju nadużycia są najgorsze wtedy, kiedy dokonywane są przez duże, znane przedsiębiorstwa – a są one łatwym celem do wyegzekwowania [warunków licencji – przyp. tłumacza]. Zatem wprowadzenie GPL w Chinach nie jest sprawą przegraną, choć nie będzie łatwe.
Mit chińskiej pralni
Tym niemniej twierdzenie Meeker, że prowadzi to do globalnego problemu jest zwykłym absurdem. Nie można „wyprać” materiału objętego prawem autorskim w USA przez przepuszczenie go przez Chiny, o czym powinna wiedzieć.
Jeśli ktoś narusza licencję GNU GPL poprzez dystrybucję niewolnych zmodyfikowanych wersji kompilatorów GCC w USA, nie ma to znaczenia, czy zostały one pobrane lub zmodyfikowane w Chinach. Prawo autorskie USA będzie egzekwowane dokładnie tak samo.
Mimo że ten błąd może wyglądać na centralny punkt artykułu Meeker, to nim nie jest. Prawdziwym punktem centralnym artykułu jest perspektywa ucieleśniona w sposobie użycia przez autorkę terminu „własność intelektualna”. Używa ona go tak, jakby myślała, że odnosi się on do czegoś spójnego – czegoś, o czym jest sens myśleć i mówić. Jeśli w to wierzycie, to właśnie zaakceptowaliście ukryte założenie tego artykułu.
Nieprecyzyjne słownictwo
Czasami Meeker używa zamiennie terminów „własność intelektualna” i „copyright”, jakby były to dwie różne nazwy tej samej rzeczy. Niekiedy też posługuje się zamiennie terminami „własność intelektualna” i „patenty”, jak gdyby były to dwie nazwy na tę samą rzecz. Przestudiowawszy obie te rzeczy Meeker wie, że różnią się one ogromnie, a wszystko, co mają ze sobą wspólnego, to jedynie abstrakcyjny zarys ich formy.
Inne prawa „własności intelektualnej” nie mają z nimi nawet tyle wspólnego. Sugerowanie, że możecie traktować je wszystkie jednakowo, jest z gruntu myląca.
Wraz z terminem „własność intelektualna” przychodzi fałszywe rozumienie sensu istnienia tych rzeczy. Meeker wspomina o „etosie własności intelektualnej”, który istnieje w USA, gdyż „własność intelektualna jest zapisana w Konstytucji”. To kamień węgielny wszystkich pomyłek.
Co jest naprawdę zapisane w Konstytucji Stanów Zjednoczonych? Nie wspomina ona o „własności intelektualnej” ani nie mówi nic o większości praw, do których ten termin ma zastosowanie. Tylko dwa z nich – prawo autorskie i prawo patentowe – są w niej poruszone.
Co mówi o nich Konstytucja? Jaki jest jej etos? Nie jest to nic podobnego do „etosu własności intelektualnej”, który wyobraża sobie Meeker.
Błąd wykonania
Konstytucja mówi jedynie, że prawo autorskie i prawo patentowe są opcjonalne. One nie muszą istnieć, a jeśli jednak istnieją, to ich celem ma być działanie na rzecz pożytku publicznego – czyli promowanie postępu przez zapewnianie sztucznych bodźców.
Prawo autorskie i prawo patentowe nie są prawami, do których ich posiadacze są upoważnieni; są sztucznymi przywilejami, które możemy chcieć (lub nie) przekazywać, by zachęcić ludzi do robienia tego, co uznajemy za użyteczne.
To mądra polityka. Niestety Kongres, który powinien ją realizować w naszym imieniu, zamiast wykonywać nasze rozkazy, przyjmuje je z Holywood i Microsoftu.
Jeśli doceniacie mądrość Konstytucji Stanów Zjednoczonych, nie dopuście „własności intelektualnej” do swojego etosu i nie pozwólcie memowi „własności intelektualnej” zainfekować Waszego umysłu.
Praktycznie rzecz biorąc, prawo autorskie, prawo patentowe i prawo znaków towarowych mają tylko jedną wspólną rzecz: każde z nich jest uzasadnione tylko w takim zakresie, w jakim służy interesowi publicznemu. Wasze zainteresowanie wolnością jest częścią interesu publicznego, któremu muszą one służyć.